czwartek, 7 lipca 2016

DLA MNIE TO PRAWIE NIEMOŻLIWE !!!

Witam wszystkich !


Doszedłem do stanu beznadziei i lęku z pytaniem co będzie dalej ? Czy doczekam odpowiedzi- na chwilę obecną nie wiem. Teraz nie mam prawego oka tylko w zamian zafundowano mi protezę. Jest to wynik zbyt długotrwałego, niefortunnego leczenia czerniaka złośliwego gałki ocznej.


Chcę tu opisać jak do tego doszło, co przeszedłem w tym czasie i co z tym zrobiła moja psychika....a można było tego uniknąć i  leczenie od początku pokierować na inny tor.... wtedy sprawy  potoczyłyby się inaczej, prawdopodobnie korzystnie dla mnie.

Postaram się Waz nie zanudzać, a o szczegóły zawsze można dopytać jeśli to kogoś zainteresuje.

Mieszkam i pracuję w Warszawie.
Początek leczenia - diagnoza i zalecenia- lato 2014 rok, okres wakacyjny i urlopowy.
Zanim dowiedziałem się od lekarzy, że mam guza oka prawego musiałem spędzić trochę czasu na chodzenie i wyczekiwanie w przychodniach. Za trzecim podejściem zaczęto podejrzewać guza oka. Potem seria badań płatnych, w prywatnej klinice okulistycznej w Warszawie ponieważ na publiczne lecznice nie miałem co liczyć ze względu na ogromnie długi okres wyczekiwania na przyjęcie.

Powinienem jeszcze napisać jakie były pierwsze objawy mojej choroby oka.:

Tuż przed urlopem w połowie sierpnia 2014 r. zacząłem wyczuwać jakiś przeszkadzający "paproch" i minimalnie słabsze widzenie w prawym oku. W pierwszym tygodniu po tym zbagatelizowałem sprawę myśląc, że to faktycznie jakiś drobny paproch, który chwilowo przeszkadza i niebawem wypłynie z łzą.
Tak też zdiagnozował to pierwszy okulista u którego byłem kiedy dyskomfort nie przestawał być natrętny. Było to chyba w drugim tygodniu trwania objawu. Lekarz po rutynowych, wstępnych badaniach  okulistycznych przepisał kropelki do przepłukiwania oka dla mnie i rodziny - jak to określił. Czas uciekał a dolegliwość nie ustępowała lecz z wolna się nasilała.... no i się zaczęło na poważnie.

Taki był sam początek. Dalej mój niepokój wzrastał i postanowiłem iść do innego okulisty. Na tej wizycie stwierdzono chorobę zwaną AMD (zwyrodnienie plamki żółtej ) i zalecono serię zastrzyków do oka ( tylko odpłatnie, bez refundacji ) w specjalistycznych placówkach leczących to schorzenie. Mając w pamięci poprzedni błąd diagnostyczny nie dałem specjalnie wiary i temu, poszedłem zatem do trzeciego okulisty. Tu nastąpiła właściwa diagnoza: podejrzenie guza oka prawego- do szybkiej dalszej , specjalistycznej diagnostyki ( otrzymałem od razu stosowne skierowania na badania ). Badania wykonałem w prywatnej klinice okulistycznej, oczywiście odpłatnie. Podejrzenia wystąpienia guza -czerniaka złośliwego-zostały potwierdzone i nakazano mi kontynuację diagnostyczno-leczniczą w Krakowie, w klinice prowadzonej przez wybitnego specjalistę ponieważ nigdzie w Polsce poza tym ośrodkiem nie leczy się tej choroby oczu !!!

Teraz zaczyna się udręka pacjenta onkologicznego, ciężka i mozolna ale z nadzieją na wyleczenie.
Pominę tu zapis do kliniki krakowskiej. Sam fakt od momentu właściwej diagnozy i perspektywy wyjazdów do Krakowa, natrętnych myśli jak to leczenie ma wyglądać, jak długo potrwa, czy się uda i t.p. powodował u mnie duży stres i wywoływał lęk. 

Pierwsza wizyta w Krakowie to seria badań i wyznaczenie terminu zabiegu- wszystko od rana do ok. 15:00  Przyjęcie do szpitala, wykonanie zabiegu i wypis w dniach 26 do 31.10.2014. Wykonano brachyterapię guza wewnątrzgałkowego Ru106 oraz póżniej termoterapię przezżreniczną. Sam zabieg nie jest bolesny ale znieczulenia- zastrzyki w oko- bardzo bolesne.
WAŻNE: przed tym zabiegiem guz miał ok. 3 mm. wielkości ! i oko jeszcze widziało ! Poza tym guz był umiejscowiony bardzo blisko nerwu wzrokowego i dlatego płytkę Ru 106 naszyto nie na całe pole guza. Uzupełniająco zastosowano na tą ( pozostałą ) część guza laser-termoterapię. 
Kontrolę w krakowskiej klinice wyznaczono na koniec marca 2015 roku. Powrót do Warszawy /Polski Bus/z myślami o wyleczeniu. Kontrola po pięciu miesiącach od zabiegu brachyterapii wykazała, że guz stoi w miejscu, ani nie rośnie ani się nie zmniejsza, wyznaczono więc następną kontrolę za pięć miesięcy nic więcej nie robiąc. Podobno tak bywa w wielu przypadkach i mam się nie martwić. Niestety niedługo po tej kontroli wyczułem jakby większy dyskomfort, rośnięcie guza !!! Zaraz po potwierdzeniu tego stanu badaniami w Warszawie zadzwoniłem do Krakowa, powiedziałem o zaistniałej sytuacji, przesłałem faksem wyniki badań i poprosiłem o przyspieszenie wizyty.Przyspieszono...o dziesięć dni !!!  Po przyjeżdzie do kliniki jak zwykle wykonano serię badań z wynikiem takim o jakim już wcześniej wiedziałem- wznowa guza. O obecnej wielkości guza nikt mi nie powiedział, ale był już powyżej 10 mm.!!!! Po tych badaniach nastąpiły konsultacje wybranych pacjentów w tym mnie i o zgrozo, powiedzieli żebym się przygotował na możliwość opcji usunięcia chorego oka. O NIE!!! wykrzyknąłem, za nic. Nawet niech na te oko nie będę widział, ale chce mieć swoje oko a nie żadne protezy !!! - proszę czekać na konsultację z P..... -zabrzmiało grożnie- i tak czekałem, czekałem, a stres był coraz większy. Wreszcie przyszedł konsultant; najważniejsza osoba w klinice i w moim przypadku orzekł to samo o czym mnie uprzedzono. Zamarłem i zaniemówiłem na chwilę po czym błagalnym głosem prosiłem; oby tylko nie to !!! Może wypróbować jeszcze inną metodę leczenia. Po błagalnych prośbach kazano mi poczekać na kolejne konsultacje tym razem z chirurgiem okulistą celem omówienia możliwości operacyjnego wycięcia guza. Znowu czekanie i ogromny niepokój. Na konsultacji chirurg powiedział, że miejsce usytuowania guza jest bardzo trudne i nie będzie możliwości zatamowania krwawienia. W takiej sytuacji On się tego nie podejmie. Koniec wieści od chirurga. Kazano mi znowu czekać na kolejne konsultacje z najważniejszą osobą w klinice i ostatecznej decyzji co dalej. Nadeszła ta chwila. W końcu zaproponowano mi zabieg protonoterapii w ośrodku fizyki jądrowej także w w Krakowie. Zgodziłem się z ochotą wiedząc skądinąd, że to jest najstosowniejsza metoda leczenia guza oka jeśli jest on umiejscowiony w okolicy nerwu wzrokowego ( musi to być bardzo precyzyjny zabieg ). Opisują to sami autorzy kliniki krakowskiej w broszurze znalezionej przeze mnie dużo wcześniej (przed leczeniem) w internecie.
  Czemu nie zastosowano tej metody u mnie od razu po stwierdzeniu takiego położenia guza ? Nie wiem i nic nie sugerowałem, przecież są ode mnie mądrzejsi i to fachowcy w swojej dziedzinie.  

Przed radioterapią protonową trzeba naszyć znaczniki tantalowe na twardówkę oka. Okres pobytu w klinice w Krakowie w celu wykonania tego zabiegu : od 24.08.2015 do 26.08.2015 i następnie wypis do domu. W zaleceniach wypisowych ustalono terminy pobytu w Pracowni Terapii Protonowej w Krakowie, a mianowicie: 7.09.2015 na godz.8.30 - dalsze przygotowanie do radioterapii protonowej. 15.09.2015. - sprawdzenie pozycjonowania.

22-25.09.2015 - naświetlanie w PTP SU w trybie ambulatoryjnym.
Dwa pierwsze terminy-przygotowania do właściwego zabiegu udało mi się przejść. Pierwszy w miarę łagodnie. Drugie przygotowanie było okropne i zakończyło się jeszcze gorzej !!!
Posadzono mnie w specjalnym urządzeniu ze sztywną maską na twarzy i tak tkwiłem nieruchomo, nie wolno mi było też mówić przez ok trzy godziny. W tym czasie rozciągano mi powieki specjalnymi haczykami do bólu i kazano patrzyć na świecącą diodę aby sprawdzić możliwości i obszar naświetlania (w międzyczasie pielęgniarki sprawdzały czy nie wyzionąłem ducha). To było mocne przeżycie i ledwo wytrzymałem. Po tych cierpieniach oczekiwałem aż wyjdzie lekarz i powie kiedy stawić się na pierwsze naświetlanie- miały być trzy w odstępach czasowych.

Teraz nastąpił moment kluczowy. Z dyżurki przy aparacie wyszedł lekarz i oznajmił, że po wszystkich obliczeniach z pomiarów jakich na mnie dokonano wynika, że wiązka protonowa nie obejmie mojego guza. Jest za mała o dwa milimetry. Konkludując; aparat do protonoterapii w Instytucie Fizyki Jądrowej PAN w Krakowie jest dla mnie za słaby i większej wiązki strumienia protonów potrzebnej do objęcia mojego guza nie da się osiągnąć.

Jak można się domyślać i obliczyć upłynęło sporo czasu zanim podjęto decyzję o możliwości przeprowadzenia terapii protonowej i przystąpiono do samych przygotowań. Zapewne guz zdążył przez ten czas sporo urosnąć!!! Teraz-jeszcze tego samego dnia(było już po godz.piętnastej) radzono mi wrócić do szpitala i zapytać co dalej.
Nie powiedziano mi wcześniej w szpitalu kto jest moim lekarzem prowadzącym. Kompletna ignorancja !!! Odległość z instytutu do szpitala jest spora a godzina taka, że wszyscy pracownicy szykują się do domu. Ja zmordowany, ledwie żywy miałbym się tułać teraz jeszcze do szpitala i nie wiadomo kogo i gdzie szukać; a właściwie tak na dobą sprawę po co???
Na koniec pobytu w instytucie lekarz powiedział, że teraz mogę szukać pomocy za granicą, tam gdzie mają mocniejsze aparaty do protonoterapii.

Czy ktoś może się domyślać jak ja się tego dnia czułem fizycznie i psychicznie zarazem ? Chyba nie bardzo.

Wiadomość o niewydolności aparatu a tym samym braku możliwości zaleczenia guza wstrząsnęła mną bardzo. W pierwszej chwili nie dotarła do mojej psychiki, potem nie wiedziałem co z sobą robić. Myślałem, że usiądę i nie ruszę się z miejsca. Po pewnym czasie wstałem i wychodziłem z instytutu.
 W tej samej chwili wchodził tam znajomy ze szpitalnej sali z którym razem przebywałem w okresie wszywania znaczników tantalowych.
 On także był przygotowywany do protonoterapii guza oka z tym, że zaordynowano mu ( w tym samym szpitalu i ta sama osoba która decydowała o sposobie mojego leczenia ) ten zabieg od razu po badaniach wstępnych wykrywających guz.!!!!!!!!!
Przywitałem się z nim i w milczeniu wyszedłem z instytutu. Los pokierował mnie na dworzec autobusowy. Chciałem jak najszybciej znależć się w domu. Jechałem  bardzo obolały. Głowę trzymałem między kolanami próbując powstrzymać choć częściowo ból i silne łzawienie z oka. Tak dojechałem do Warszawy i dowlokłem się jakoś do domu. Było już póżno a ból i zmęczenie dały się mocno we znaki dlatego położyłem się zaraz aby to odespać. Nie myślałem już tego dnia co będzie dalej. Nazajutrz , jeszcze leżąc zacząłem rozmyślać CO TERAZ ROBIĆ??? Byłem bardzo zły na wszystkich którzy do takiej sytuacji doprowadzili, na niemoc, opieszałość a w końcu bezsilność  krajowej służby zdrowia.
Mimo wszystko jeszcze się nie poddawałem. Chore oko już nie widziało ale cały czas było moje.W krakowskim szpitalu już się nie pojawiłem. Zacząłem szukać pomocy wydzwaniając do fundacji i osób które mogłyby pomóc w wyjeżdzie za granicę na leczenie. Brakowało mi przede wszystkim pieniędzy na podróż, zakwaterowanie i wyżywienie ponieważ całe leczenie za granicą miało być w trybie ambulatoryjnym. Oczywiście dalej czas pracował na moją niekorzyść.  Zaczęło się teraz pogoń za zdobywaniem pieniędzy, wypełnianie formularzy z prośbą do NFZ o refundację kosztów, pism o kwalifikowanie do leczenia w Szwajcarii od lekarzy z kliniki krakowskiej gdzie byłem leczony i dużo by jeszcze wymieniać. W Krakowie wysłany pocztą wniosek wypełnili błędnie i musiałem go jeszcze raz odsyłać z informacją NFZ jak to trzeba zrobić- paranoja i dodatkowa strata czasu !!!   Za zgodą Pana Prezesa z odpowiedniego działu NFZ przyznano mi refundację na samo leczenie w Szwajcarii. Wszystko pozostałe w tym tłumacz- strefa francuskojęzyczna, w mojej gestii.
  Podczas tej całej akcji przygotowań i nie tylko znalazły się osoby na które mogłem liczyć i które mi bardzo pomogły. Mój syn Radek, Siostrzeniec Marek- Jestem WAM szczególnie wdzięczny i dłużny za wszelką  pomoc-tego się nie zapomina!!! Siostra Ala, także wielkie dzięki za troskę!   Pani Grażyna - tłumacz i zarazem opiekun podczas całej wyprawy. Bez Pani Grażyny nie dałbym rady wyjechać i przebywać za granicą, Pani Jadwiga z fundacji dzięki której otrzymałem największe wsparcie finansowe, Pan Janek z fundacji dzięki której nawiązałem kontakty z innymi życzliwymi osobami, wśród nich, co szczególnie podkreślam; Panią Małgorzatą z TVP wraz z filmowcami. Całe grono osób prywatnych oraz pracowników firmy, która już mi podziękowała za dalszą pracę. Wśród tak wielu osób w tym łańcuszku dobrej woli nie sposób pominąć księdza Karola, mieszkającego i prowadzącego misję katolicką w Szwajcarii. Ksiądz Karol zapewnił nam cały pobyt w Lozannie. Jeśli dalej będę wymieniał życzliwe osoby to się zagubię. Wielkie WAM wszystkim dzięki !!!
W tym mniej więcej czasie (jeszcze przygotowań do wyjazdu) zaczęły się potworne bóle chorego oka. Początkowo krótkotrwałe a póżniej trwające coraz dłużej. Musiałem stosować bardzo silne przeciwbólowe leki i plastry. Inaczej bym nie wytrzymał.
Na początku stycznia 2016 r. nadszedł termin wyjazdu i uzgodniony z pracownikami kliniki okulistycznej w Lozannie pobyt ambulatoryjny w trakcie zabiegów. Wcześniejszy ustalany termin nie doszedł do skutku z powodu braku wystarczających środków finansowych. W Lozannie, na drugi dzień po przyjeżdzie przeziębiłem się i straciłem apetyt. Cały czas z małymi przerwami męczyły mnie także wspomniane bóle oka. W tak kiepskim stanie praktycznie przeleżałem kilka dni oczekiwania na wizytę u lekarza. 25 stycznia stawiłem się z opiekunką-tłumaczką w klinice na pierwszą wizytę konsultacyjną. Po wstępnych badaniach Pani Doktor kwalifikująca do zabiegu oznajmiła i wyjaśniła co następuje: ( tłumaczenie i moje własne rozumienie tekstu ) ..." Biorąc pod uwagę bolesność oka spowodowaną jaskrą dokonaną, utratę zdolności widzenia i nawrót czerniaka, przy niemożności określenia granic masy guza jedynym możliwym leczeniem w moim przypadku jest enukleacja prawej gałki ocznej w najkrótszym możliwym terminie.".... 
Takim to efektem końcowym zakończyłem swój pobyt leczniczy w Szwajcarii. 
Druga część, która miała nastąpić w Villigen (właściwe naświetlanie w trybie ambulatoryjnym) i na ten czas pobyt oraz dojazdy do instytutu, które zapewniłby Pan Gregor- były pracownik instytutu- już niestety nie nastąpiła!!!
Musiałem wracać do Polski i poddać się wspomnianej enukleacji. Przed powrotem; mając na względzie wysokie zagrożenie życia zadzwoniłem do Instytutu Medycyny /oddziału okulistyki/ z prośbą o uprzedzenie o mojej sytuacji i zapisanie na wizytę u Profesora okulisty w celu możliwie szybkiego przygotowania do operacji.
Dnia 15.02.2016. miała miejsce operacja usunięcia prawego oka. Była trudna i trwała długo.Operował sam Pan Profesor Oddziału Okulistyki.

Tego dnia wieczorem z sali POP-u przewieziono mnie na oddział gdzie czekała już Pani Grażyna i jak zwykle mnie pocieszała. W dniu 17.02.16. zostałem wypisany do domu.
Przez długi czas stosowałem specjalistyczne krople i chodziłem z opatrunkiem w miejscu oka.
    W międzyczasie chodziłem do szpitala na kontrole.
Za każdym razem kiedy siadam do pisania tego bloga ogarnia mnie niewymowny żal i smutek, że tak się stało a nie musiało dojść do takiego stanu jak obecny. Przygnębienie wzmaga się szczególnie wieczorami. Pytam sam siebie jak dalej żyć z takim uszczerbkiem zdrowia, z takim wyglądem i dysfunkcją wzroku ?
W najbliższej perspektywie czeka mnie brak możliwości pracy- zarobku- i co za tym idzie środków na podstawową egzystencję. To nie jest płacz o litość. Taka rzeczywistość powoduje u mnie niechęć do życia nawet jeśli w takim stanie będzie to możliwe. 
Po dość długim oczekiwaniu- rana pooperacyjna musiała się całkiem wygoić- zgłosiłem się do Pracowni Protez Oczu celem dobrania właściwej epiprotezy oka. Nie było to tak od razu. Dopasowania, dobranie koloru, odpowiedniego kształtu; to wszystko trwało. Pocieszało mnie teraz tylko to, że nie będę już musiał chodzić z opatrunkiem na twarzy przyciągającym uwagę wszystkich na drodze a szczególnie bardziej czy mniej znajomych z uciążliwymi pytaniami i współczuciem. Proteza przyjmuje się różnie w zależności od fizjonomii twarzy. U mnie nie wygląda to na zewnątrz dobrze. Jak zapewniali lekarze okuliści miało być super, tak, że nikt nie zauważy różnic. Bzdura!!! Ja muszę kryć sztucznie te widoczne zmiany za pomocą przyciemnianych okularów. Niestety, to też nie daje dobrego efektu.Taką dodatkową codzienną  uciążliwością jest to, że każdego ranka trzeba protezę wyjąć z oczodołu wymyć i na powrót włożyć.Trzeba postępować bardzo delikatnie i nie pocierać w ciągu dnia bo wypadnie!!!

Teraz chce mi się bardzo przeklinać i to wybitnymi słowy!!! 

Nie wypada jednak kląć publicznie, a szkoda. Troszkę bym sobie uwolnił psychikę. Mimo wszystko zrobię to chociaż w domu  na głos.

Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić do noszenia protezy oka. Podobno po roku od operacji lewe oko przejmie funkcje prawego tak, że będzie znacznie lepiej funkcjonować w każdym zakresie - zobaczymy.

Teraz mam sporego doła psychicznego z powodu braku możliwości normalnego życia.
Po zwolnieniach lekarskich nastał czas powrotu do pracy. Czekałem na ten moment z niecierpliwością. Pomyślałem sobie- nareszcie trochę normalności. Zajmę się obowiązkami, przestanę choć trochę myśleć o tym co zaszło, zaistnieję znów wśród ludzi!

Niestety nie pozwolono mi się cieszyć nawet tymi myślami. Wszystkie badania lekarskie medycyny pracy miały wynik pozytywny poza możliwością pracowania na wysokości powyżej trzech metrów. Nie pomyślałem, że ten szczegół  może mnie tak zdyskwalifikować! W zakresie swoich obowiązków nie miałem stricte zapisu o takich czynnościach.  Z nadzieją dalszej pracy w dotychczasowej firmie zgłosiłem się do kadr w wyznaczonym terminie i z wynikami badań. Adnotacja o wynikach badań, a właściwie tylko jednego (wiadomo jakiego ) badania trafiła na biurko przełożonego. Skutki- kazano mi czekać na decyzję dyrekcji co dalej. Czekałem za przyzwoleniem oczywiście w miejscu pracy przy "swoim" biurku. W końcu się doczekałem. Wezwano mnie do dyrekcji i wręczono wypowiedzenie. Próbowałem jeszcze reagować aby zmieniono zdanie (możliwość pracy zamiennej, innej funkcji, w innym dziale). Nic z tego, decyzja była jednoznaczna. Myślę, że mnie tam już nie chciano. Czekano tylko na sposobność do działania i właśnie trafiła się taka. Pozbawiono mnie pracy, jedynego żródła zarobku a tym samym środków do życia. Pewna osoba wybitnie się do tego przyczyniła prezentując tym swój fałsz, zakłamanie i.......
Będę niebawem w wieku tzw ochronnym i o nowej pracy nie mam co myśleć.
Nie chcę i nie mam zamiaru nikogo urażać swoimi wypowiedziami w tym blogu. To są zwyczajnie moje doznania, wspomnienia i przeżycia wcześniejsze i obecne. Na pewno jest to wszystko zgodne z prawdą. Ta gorycz, którą wylewam miejscami utożsamia mnie tylko ze zwykłym człowiekiem, jeszcze żyjącym chociaż niepełnosprawnym. Chcę jeszcze pożyć, tak zwyczajnie, lecz nie wiem czy mi się to uda.!!!...10.08.2016. Jest niestety coraz gorzej w mojej psychice i to następuje z dnia na dzień.Nie mam gdzie i do kogo zwrócić się o pomoc. Wszelkie wsparcie zakończyło się wraz z usunięciem oka. Praca zarobkowa dobiega końca. Środki do życia w ślad za tym. Z uwagi na zaawansowany wiek, niepełnosprawność ( dysfunkcja wzroku-boją się jej bardzo ewentualni pracodawcy ) oraz bliski okres ochronny nie mam co liczyć na pracę . To będzie finał.....?.

Tak wygląda moja trauma i nic na to sam nie poradzę.
Jeśli ktoś z czytelników chce cokolwiek powiedzieć- zapraszam , Zenon.

Czytacie moje wspomnienia w wielu krajach świata. Napiszcie w komentarzach  lub na email co o tym myślicie. Z !!!

Centrum cyklotronowe w Krakowie- tak pięknym mieście naszego kraju nie może działać" Jak Trzeba" Pomimo zaangażowanych dużych środków finansowych nie leczy chorych którzy tylko tam mogą w kraju być leczeni. Cóż więcej ja mogę dodać ? Tylko tyle, że tam byłem lecz skierowano mnie tam zbyt póżno i aparat podobno nie objął mojego guza. Fatalnie i bardzo żle !!!

LISTOPAD 2016r. Witam wszystkich! Brak mi sił i środków aby jakoś teraz godnie  żyć. Kontynuuję zalecony zakres badań i niestety onkologicznie jest podejrzenie o rozsianie nowotworu do wątroby i mam skierowanie do szpitala onkologicznego - oddziału tkanek miękkich w Warszawie. Teraz nie będę miał żadnych środków finansowych aby się jakoś utrzymać (mieć na wyżywienie i co bardzo ważne na przepisane konieczne leki)!!!  Nie mam żadnej pracy i żadnych szans na jakąkolwiek w mojej sytuacji. Jeśli zechcecie i możecie Państwo wspomóc moją sytuację proszę o pomoc.

Każdy grosz jest dla mnie teraz ratunkiem. Pozdrawiam wszystkich i podaję numer swojego konta bankowego: Zbigniew Chrostowski, ul. Zygmunta Krasińskiego 20 m. 72, 01-581 Warszawa. Konto: Raiffeisen Polbank ul. Hanki Czaki 2, 01-588 Warszawa Numer konta: 48 1750 0012 0000 0000 3000 9681

Pozdrawiam, Zbigniew Chrostowski. / Zenon /


Teraz wykryto u mnie w drugim widzącym oku zaćmę starczą oraz  męty ciała szklistego. To bardzo utrudnia mi widzenie tym okiem.

Zbliżają się święta i Nowy Rok.
U mnie bez żadnych zmian na lepsze. Brak mi środków finansowych na konieczne leki . Zbieram (oszczędzam jak to możliwe na żywność) szczególnie teraz na święta. Proszę dobrych ludzi o wsparcie finansowe w miarę możliwości.
Zbigniew.  (bloger jako Zenon).